Teraz dwójka różowych (ale czy na pewno? wyszło mi coś pomiędzy różem a fioletem, ale nie chce mi się poprawiać) matrioszek rodem od Tzeentcha. Rzeźba fajna, podoba mi się. Bardzo niewielkie szczeliny po sklejeniu, można było zostawić. Ale mój wewnętrzny głos (którego staram się nie słuchać za często, bo przeważnie nic dobrego nie podpowiada, tylko dodaje roboty) nakazał wziąć w dłoń GS i zalepić. Malowanie to też była przyjemność. Żadnych ukrytych zakamarków, nie trzeba było walczyć z rzeźbą. To tyle na teraz, pora na obrazki.
Więcej zdjęć w rozwinięciu wpisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz